Sposób postępowania trybunałów dawnej inkwizycji

5/5 - (4 votes)

Skoro tylko jakiegoś mnicha mianowano inkwi­zytorem, uprzedzał on o tern króla, który natych­miast zalecał wszystkim trybunałom miast, w któ­rych ów inkwizytor sprawować miał swoje urzędo­wanie, aby dostarczały mu wszelkiej potrzebnej pomocy; aby kazały aresztować wszelkie osoby, które im wskaże jako heretyków lub podejrzanych o herezję; aby je poddawały karom wymierzonym przez inkwizycję; aby nie cierpiały najmniejszej obrazy wyrządzonej inkwizytorowi lub jego familia-rom  na koniec, aby mu wyznaczyły mieszkanie, równie też dostarczyły wszelkich wygód potrzeb­nych do podróży.

Pierwiastkowo inkwizytorowie nie pobierali stałej płacy; pełniący wówczas te obowiązki byli to mnisi, którzy ślubowali ubóstwo, a księża nie­kiedy dodawani im do pomocy byli to duchowni za­opatrzeni beneficjami; lecz ten stan rzeczy musiał się koniecznie zmienić, odkąd inkwizytorowie zaczęli podróżować w towarzystwie pisarzów, alguazilów i siły zbrojnej, a wydatki ich kazał papież pokry­wać biskupom, pod pozorem, że inkwizytorowie pra­cują nad wytępieniem herezji w ich diecezjach. Bi­skupi użaliwszy się na ten uciążliwy dla nich przepis, narzucili go panom, zasadzając się na obowiązku ich nie znoszenia w swoich posiadłościach żadnego heretyka. Na koniec przyszedł czas, w którym wy­datki inkwizycji zaspakajano albo sprzedażą, albo dochodami z dóbr skonfiskowanych, lub też wpły­wem z kar pieniężnych nakładanych w razach, gdy konfiskata jeszcze nie była postanowiona.

Skoro inkwizytor przybył do miasta, w którym zamierzał urzędować, zawiadamiał o tym magistrat i wzywał prezydenta, aby przybył do niego w ozna­czonym dniu i godzinie. Naczelnik miasta stawił się u inkwizytora i zaprzysięgał mu, że wprowadzi w wykonanie wszelkie prawa o heretykach i że do­starczy mu wszelkich środków do wykrycia ich i przyaresztowania. Inkwizytorowi służyło prawo wykląć i zawiesić w pełnieniu obowiązków każdego urzędnika monarszego, który by śmiał nie być mu posłusznym, mógł nawet rzucić interdykt na całe miasto. Jeżeli przeciwnie gubernator lub naczelnik miasta nie czynili żadnych trudności w wykonywa­niu rozkazów inkwizytora, ten wyznaczał dzień świąteczny, w którym miewał kazanie zalecające denuncjować heretyków i zarazem zawiadamia­jące, że osoby winne herezji, które oskarżają się same przed oddaniem ich pod sąd, ulegną jedynie lekkiej pokucie kanonicznej, a przeciwnie będą jak najsurowiej prześladowane, jeżeli po upływie oznaczonego terminu, zostaną denuncjowane. Miesiąc czasu zwy­kle termin ten stanowił.

Jeżeli w tym przeciągu czasu przytrafiały się denuncjacje, zapisywano je, lecz pozostawały bez skutku do czasu, aż się przekonano, że denuncjowani nie stawili się z własnej woli.

Po upływie oznaczonego terminu wzywano denuncjanta; oświadczano mu, że są trzy sposoby przy­stąpienia do wykrycia prawdy: oskarżenie, denuncjacja i inkwizycja, zostawiano mu wybór. Jeżeli wy­brał pierwszy, wzywano go, aby oskarżył denuncjowanego; lecz uprzedzano go, że ulegnie karze od­wetu, jeżeli uznany zostanie za potwarcę. Tej dro­gi używali zwykle tylko zuchwalcy, mniemający, że bezkarnie będą mogli zgubić swoich nieprzyjaciół. „Większa część oświadczała, że jedynym powodem, który ich skłonił do denuncjowania, jest obawa oznaczonej prawem kary na tych, którzy by nie wy­krywali świętemu oficjum heretyków; wtedy po­przestawali na wskazaniu osób, będących według ich zdania, w możności świadczyć przeciw denuncjowanemu. Inni znowu wyjawiali wrażenie, jakie wy­warły na ich umysłach pogłoski publiczne, podają­ce oskarżonego w podejrzenie. W tym ostatnim razie przeciw oskarżonemu postępowano z urzędu.

Świadków badał sam inkwizytor, w towarzystwie pisarza i dwóch księży.

Jeżeli przygotowawcza instrukcja przekonywa­ła o występku, lub podejrzeniu o herezję, inkwizy­torowie nakazywali ujęcie obwinionego. Od tej chwili tracił on wszelkie przywileje i przytułek, jakikolwiek by zajmował stopień w społeczeństwie: aresztowano go w pośród rodziny, przyjaciół, a nikt nie śmiał stawić żadnego oporu. Skoro tylko do­stał się w ręce inkwizycji, nie wolno już było ni­komu z nim się znosić; nagle przez wszystkich opusz­czony, zostawał pozbawiony wszelkiej pociechy. Biada czułej duszy, która by śmiała okazywać ja­kieś politowanie dla ofiar świętego oficjum. Oskarżonego wrzucano do okropnego więzienia, do­póki nie podobało się inkwizytorom badać go.

Tymczasem urzędnicy inkwizycji szli do miesz­kania obwinionego, spisywali tam inwentarz wszyst­kiego co znaleźli, i przystępowali do zabrania wszelkiej jego własności. Jego wierzyciele tracili swoje pieniądze; jego żona i dzieci w najokropniejszym pozostawały niedostatku, a widziano częstokroć żony i córki cnotliwe i dobrze wychowane, dopro­wadzone do strasznej konieczności prostytuowania się, tak z powodu gnębiącej je nędzy, jak z powo­du pogardy, na jaką narażało je nieszczęście nale­żenia do człowieka prześladowanego przez święte oficjum.

Kiedy obwiniony przepędził w więzieniu kilka dni, a czasem i kilka miesięcy, inkwizytorowie ka­zali ceklarzowi, aby mu oświadczył, iż ma prosić o audiencję, ponieważ trybunał ów trzymał się cią­gle tej zasady, aby oskarżony był zawsze proszącym. ‚ Gdy więzień stanął po raz pierwszy przed sędziami, zadawali mu pytania jakby go nie znali, i jak najprzebieglejszymi środkami wzywali go do przyzna­nia się do swojego przestępstwa. Jeżeli obwiniony wyznawał się winnym herezji i prosił o pozwolenie odrzeczenia się takowej, inkwizytor zgadzał się na jego nawrócenie, jeżeli tylko nie był w stanie recy­dywy, co zawsze pociągało za sobą karę główną, bo inkwizycja nigdy po dwakroć nie przebacza. Od­syłano go do więzienia, aby się nawrócił i pozosta­wiano tam aż do przyszłego auto-da-fe; a gdy na nićm wystąpił i naznaczono mu kanoniczną pokutę, wypuszczano go na wolność. Często widziano więź­niów, którym sumienie nic nie wyrzucało, a którzy woleli jednak obwinie się o jakieś przekroczenie, aniżeli uledz torturze lub umrzeć w więzieniu.

Kiedy występek przypisywany oskarżonemu okazał się nieistniejącym i kiedy tenże oskarżony nie splątał się sam w ciągu badania, inkwizytorowie dawali mu pokwitowanie, pod warunkiem, iż się for­malnie odrzeknie wszelkiej herezji, i że się oczyści drogą kanoniczną z podejrzenia, które na nim cią­żyło; po czym otrzymywał rozgrzeszenie ad cautelam t. j. jako były podejrzany o herezję.

Jeżeli najzwyczajniejszy wypadek niezmiernej liczby procesów, wytoczonych przez inkwizycję nie ustanawiał niezbitego dowodu, iż obwiniony jest he­retykiem, jednakże prawie zawsze wskazywał, że tenże jest podejrzanym o herezję, bądź z powodu swoich twierdzeń, bądź z powodu czynów, i wtedy oficjum święte stosując kary do stopnia podejrzenia, nazywało takowe lekkim, wainem lub gwałtow­nym, i podejrzaną osobę skazywało, według reguł dla każdej z tych trzech kategorii ustanowionych.

Lecz jeżeli zarzuty czynione obwinionemu były ciężkie, a zapierał się przypisywanego mu występku, uważano go natychmiast za zatwardziałego herety­ka; odprowadzano go zatem do więzienia i dopiero po kilkoletnim przeprowadzaniu go z więzienia na posłuchanie i z posłuchania do więzienia, doręczano mu kopię procesu, w której opuszczano nazwiska delatora i świadków, tudzież wszelkie okoliczności, które by mogły wykryć ich przed nim. Jednocześnie dodawano mu adwokata; lecz rada jego była zupeł­nie iluzyjna, ponieważ adwokat mógł się widzieć z obwinionym jedynie wobec inkwizytorów, i mó­wić tylko to, co by zmusiło obwinionego do przyzna­nia się do występku.

Skoro obwiniony przytoczył wszelkie środki obrony, jakie miał w swojej mocy, i odpowiedział na wszelkie pytania, jeżeli odpowiedzi jego nie za­spakajały inkwizytorów, lub jeżeli występek nie był dostatecznie udowodniony, inkwizytorowie nakazy­wali torturę, jako środek prawie zawsze pewny do otrzymania zeznań rzetelnych lub uważanych za prawdziwe; a zeznania te wyrwane przez najokrop­niejsze męki, wystarczały inkwizycyjnym sędziom do spokojności ich sumienia.

Zdarzało się niekiedy, że inkwizytorowie nie uważali za potrzebę uciekać się do tortury; w takim razie przystępowano do wyroku, który wydawał in­kwizytor. Wyrok ten czytano obwinionemu dopie­ro w chwili wykonania go.

Inkwizycja nie trzymała się zwykłej procedury, a sędziowie nie oznaczali żadnego terminu na zebra­nie dowodów zarzucanych czynów; w pierwszych czasach inkwizycji nie było wcale prokuratorów, obowiązanych oskarżać podejrzane osoby; formalno­ści tej słownie dopełniał sam inkwizytor, po prze­słuchaniu świadków.

Świadkowie nie byli obowiązani udowadniać przed trybunałem świętego oficjum swoich zeznań; nigdy także nie konfrontowano ich wzajemnie. Do­puszczano do świadczenia ludzi najnikczemniejszych i najniegodziwszych, a ich zeznania dostateczne by­ły często do skazania na ogień najuczciwszego czło­wieka, którego całym występkiem było to, że miał nieprzyjaciół pomiędzy zbrodniarzami nie lękający­mi się krzywoprzysięstwa. Dwaj świadkowie, któ­rzy tylko słyszeli o jakiej rzeczy, wyrównywali jed­nemu, który ją widział lub słyszał sam; innego zarzutu nie potrzeba było, aby poddać obwinionego pod tortury. Delatorów samych przyjmowano za świadków; na koniec z pominięciem wszelkich praw i najzdrowszej moralności, służący mógł świadczyć przeciwko swemu panu, mąż przeciwko żonie, żona przeciwko mężowi, syn przeciwko ojcu, a ojcowie przeciw własnym dzieciom. Cóż to za szeroka dro­ga, otwarta dla zemsty i zdrady, protegowanych przez tajemnicę!

Inkwizytorowie dopuszczali wyłączenie tylko w razie najgwałtowniejszej nieprzyjaźni; aby zaś przekonać się o prawdziwości tej nieprzyjaźni, za­pytywali obwinionego czy miał nieprzyjaciół, od ja­kiego czasu i jaka była przyczyna ich nienawiści? dowód przyjmowano, a sędziowie uwzględniali go. W początkach inkwizytorowie zręcznie wybadywali obwinionego, czy zna wskazywane mu pewne indy­widua; były niemi denuncjant i świadkowie, o czym obwiniony nie wiedział, i jeżeli z jakiego bądź po­wodu obwiniony zaprzeczał, tracił prawo wyłącze­nia ich jako nieprzyjaciół. Obwiniony mógł także wyłączyć samego nawet inkwizytora; lecz wpadał zwykle ze Scylli w Charybdę. Na koniec obwiniony mógł jeszcze apelować do papieża od czynów i środ­ków przedsięwziętych przez trybunał; lecz gdy in­kwizytorowie ze wszelką łatwością mogli wyjeżdżać do Rzymu i tam usprawiedliwiać swoje postępowanie, najlepiej zatem uzasadnione apelacje, prawie zawsze odrzucano, a nieszczęśliwi obwinieni, idąc na karę, dowiadywali się o skutku tego słabego i ostatniego środka.

Taki był sposób postępowania trybunałów daw­nej inkwizycji; kto czytał jej ustawy, osądzi, iż nie podobna zredagować kodeksu bardziej święcie barbarzyńskiego, lecz nowoczesna inkwizycja dowiodła, że dopięła tego.

Radość w Komunii z Chrystusem

5/5 - (4 votes)

To On – Jezus jest powodem przepowiadania orędzia pojednania. Wobec wielotysięcznego zgromadzenia entuzjastycznie nastawionej młodzieży, jakby chcąc odwrócić od siebie uwagę, Brat Roger często powtarza: jesteśmy tu ze względu na Chrystusa i Jego Ewangelię.[2]

Radość wewnętrzna musi wynikać więc z prawdziwej komunii z Chrystusem:

„Jezu, moja radości, dzięki Tobie moje serce ma gdzie spocząć. Doskonała radość jest przejrzystością. Cała Twoja istota, to nie za wiele, jeśli taka radość ma wybuchnąć. Radość uwrażliwia na Boga głównie dzięki temu, czym jesteś. Pozwól, by sam Chrystus śpiewał w tobie promienny dar życia, a wtedy źródła chwały nie zamilkną.”[3]
Istotną sprawą jest to, aby radości nie kojarzyć ze zjawiskiem entuzjazmu (zwłaszcza masowego). Wytrąca on bowiem człowieka z pewnej równowagi wewnętrznej, która nie wyklucza spontaniczności ani nie zakłada martwej statyki.

Współczesny człowiek pragnie spotkać w swoim życiu ludzi, których wiara promieniuje radością i pokojem serca. Ci którzy odziedziczyli owo błogosławieństwo (por.1P3,9) radości i udzielają z tego błogosławieństwa innym wypełniając swoje chrześcijańskie powołanie wobec świata. Są to ewangeliczni ubodzy, miłosierni, sprawiedliwi, którzy nie przywdziewają maski utrapienia lub pobożności. Ich wewnętrzną radość daje sią łatwo odróżnić od impulsywnego rozbawienia. Radość telewizyjnych wesołków, komików stosujących rozmaite metody, aby nas na chwilę rozbawić, nie mieści się jednak w kategorii błogosławieństwa. Prawdą jest, że pozwalamy wciągnąć się w ten kamuflaż, kompensując sobie brak prawdziwej radości przez takie formy zastępcze.

„Współczesny człowiek za dużo mówi, gada, dowcipkuje i w ten sposób trwoni zdolność do koncentracji. Zycie wewnętrzne wymaga wewnętrznej ciszy, która jest owocem powściągliwości w słowach. Na pewno nie należy wyrzekać się radości, płynącej rozmowy i żartów, ale panowanie w jakimś stopniu nad sobą powinno umożliwić powstrzymanie nadmiaru słów i odnalezienie wewnętrznej ciszy.”[4]

Jedną z pieśni śpiewanych na ostatnim Europejskim Spotkaniu Młodych w Paryżu (1994/95) był kanon: „En tout, la paix du coeur, la joie serine” – we wszystkim pokój serca i pogodna radość. Wewnętrzny pokój to miejsce w którym Bóg ma swój dom, gdzie najlepiej słychać Jego słowo, to tu najmocniej człowiek odczuwa Jego obecność. Kiedy rozszerzymy tę przestrzeń dla Jezusa oddając Mu coraz więcej z siebie odkryje czystą radość wypływającą ze źródeł wieczności(J 3,30).

Sama Jego obecność nie jest jeszcze gwarancją trwałości podobnego stanu ducha. Człowiek w ciągłym zmaganiu i walce osłabia swoją duchową odporność i pozwala zapędzić się w ciemny zaułek. Pozwala, aby inni nim kierowali. Źródła radości trzeba w sobie strzec i być czujnym, aby nie zostało ono zatrute przez wiecznych malkontentów, pesymistycznych nudziarzy i notorycznych katastrofistów. Nie można pozwolić, aby ta ludzka pustynia wyjałowiła naszego ducha. Nie zatrzymywać się na duchowych rozpadlinach, aby nie zamarła w nas wrażliwość. My chrześcijanie mamy nieść innym radość powstawania z martwych, podnoszenia się z klęsk. Zwątpienie czy chwilowa duchowa oschłość nie jest jeszcze powodem do paniki.

Ufność w obecność Jezusa w nas sprawia, że otwieramy się na radość – dar Jego Ducha.

W Ewangelii czytamy, że „Jezus rozradował się w Duchu” (Łk 10,21) i uwielbiał Ojca za to, że objawił tajemnicę Królestwa ludziom prostego serca. Radość jest jednym z elementów budowania Królestwa Bożego (Rz 14,17), jest owocem działania Bożego Ducha w nas (1Tes 5,16; 2Kor1 3,11; Ga 5,22). Jezus chce aby wypełniała nas radość i aby była ona pełna tzn. wynikała ze zjednoczenia w miłości z Nim (J15,10-11). Brat Roger pisze:

„Ochrzczeni w Duchu Świętym odzialiśmy się w Ciebie, Chryste. Każdemu z nas przypominasz: tyś jest moim dzieckiem jedynym, w tobie moja radość”.


2. R.Schutz. Miłość ponad … aneks s.97-99.

3. List z Taiz na 1987 r. s.2.

4. M.Thurian. O Eucharystii i modlitwie. s. 133.